piątek, 19 czerwca 2015

Widok Delft

Delft jest jednym z tych holenderskich miasteczek, gdzie pejzaż zatrzymany na płótnach można wciąż odnaleźć albo z łatwością odtworzyć.

Wielu kojarzy się z płótnem Vermeera, a przecież było siedzibą gildii św. Łukasza oraz mniejszym ośrodkom naukowym. W samo południe trafiamy do miasteczka z Hagi, skąd tramwaj nr 1 dociera w niecałe 30 minut. Na obrzeżach miasta wita nas wiatrak. Z przytorowej ulicy do centrum miasta prowadzą małe średniowieczne przesmyki, wąskie na jakieś dwa metry pasaże, myślę, że wyborna uczta dla mediewistów. Spory tłum zarówno pieszy, jak i rowerowy. Instynktownie kierujemy się w stronę znacznych rozmiarów kościoła. Wrócimy tam za kilka godzin, póki co obchodzimy miasteczko po linii kwadratu, idąc wzdłuż kanałów bez mapy i celu tej wędrówki. Sobotni tłum jest już obecny i przedziera się w obie strony tworząc chwilowe skupiska wokół rozbitych kramików sprzedawców 'wszystkiego' od departamentu staroci przez sery, po charakterystyczną delficką niebieską porcelanę. Marzy nam się lokalna rybka, którą po chwili spożywamy jak lokalsi, na stojąco, przy stoliku miejsca 'Fish bank', poleconego przez przemiłego miejscowego kelnera.