poniedziałek, 10 sierpnia 2015

Lisbon story

Nigdy się nie spełniamy. 
Jesteśmy dwiema otchłaniami - studnią wpatrzoną w niebo.

Fernando Pessoa, Księga niepokoju

Przelatując gdzieś ponad Hiszpanią, i Camino de Santiago wyglądałam przez okienko na ciągnące się w dole surowe, brunatno-zielone pasma górskie przenosząc się momentalnie myślami w czasie, chociaż na kolanach leżały notatki o Lizbonie oraz maleńka książeczka Renaty Gorczyńskiej 'Szkice portugalskie' wydana w serii Podróże przez Zeszyty Literackie.
Wszyscy jesteśmy wędrowcami na pielgrzymiej Drodze, mimo, że podążamy różnymi chodzi nam mniej więcej o to samo. O spotkanie się z tym, za czym tęsknimy całe życie, co być może nie jest nazwane, ale instynktownie wiadome, gdy nagle zjawia się na naszej trasie witane szybszym biciem serca.


Tak było z Lizboną. Inspiracja i ekscytacja nieznanym jeszcze miastem leżała gdzieś w dźwiękach fado (fani niedzielnej 'Siesty' Kydryńskiego wiedzą o co chodzi), w słowach Amadeu de Prado („Nocny pociąg do Lizbony" - fascynujące najpierw film, potem jeszcze lepsza książka), w opowieściach znajomych podskórnie pełnych jakiejś niewypowiedzianej i nazwanej tęsknej nostalgii za czasem minionym, spotkaniem z zawsze niedościgłym wyobrażeniem.

Jeden z piękniejszych punktów widokowych Santa Luzia w ciepłym słońcu 

Do Lizbony lecimy prosto z pracy, więc gdy lądujemy ok. 19-ej jesteśmy jakieś 13 godzin na nogach. Myślę, że żadna z nas tego nie czuje, bo w drodze z lotniska, z którego odebrał nas nasz host Mr J., zatrzymujemy się na krótką chwilę na Largo da Graça, jednego z wielu punktów widokowych. Tam witamy się naprędce z miastem, niezliczoną ilością anten czerwonych linii dachów białych jak śnieg domków, kopułami i wieżyczkami kościołów oraz jeszcze wyższymi zielonymi, wzgórzami. W oddali mieni się srebrno-niebieski Tag, jedna z tych rzek, które na rzeki nie wyglądają, oglądany chwilę wcześniej z wysoka, w miejscu, gdzie spotykał się z Oceanem. Zupełnie górnolotnie pomyślałam tam na górze, że samolot celowo omija lotnisko, by kołując nad zatoką pokazać nam tę żywą, kolorową układankę - pocztówkę miasta i te wody w złotym świetle zachodzącego słońca, zanim wylądujemy i rozpoczniemy swoją lizbońską przygodę. Prywatną Lisbon story.

Miejsce przy oknie o zachodzie słońca - bezcenne
Widok z Largo da Graça - boa noite Lisboa!

Zamieszkałyśmy w Alfamie i to jej zakątki poznajemy najdokładniej penetrując uliczki w drodze na dworzec Santa Apolonia. Gdy docieramy tam po raz pierwszy, myślę o Gregoriusie, tam wysiadł podążając śladami Amadeu. Tam też rozpoczynała swoją przygodę z miastem niemała literacka Polonia. Portugalski konsul w Bordeaux de Sousa Mendes wydał tysiące fałszywych wiz uciekinierom, głownie pochodzenia żydowskiego z okupowanej, wojennej części Europy. W Lizbonie znaleźli się tranzytem m.in Tuwimowie, Wierzyńscy, Lechoń czy Wittlinowie. Jednak śladów polskiej emigracji w ciągu tych kilku dni nie znajduję. Natrafiamy za to na dom Pessoi, którego szukamy w Chiado wytrwale, nieopodal dawnego klasztoru karmelitów oraz Casa dos Bicos, domu - Fundacji Jose Saramago, oba zamknięte, stąd fotografie i tak ciekawych fasad.

Casa Fernando Pessoa przy 16 Coelho da Rocha
Casa Fernando Pessoa przy 16 Coelho da Rocha

Casa dos Bicos - Fundacja J. Saramago 
W drodze do Santa Apolonia
Wendersowski klimat wycofania towarzyszy gdzieś przy wielogodzinnym, codziennym wspinaniu się po krętych i ciagle pod górkę ulic fado'ującej tu i ówdzie Alfamy. Najczęściej przemierzamy miasto legendarnym tramwajem 28, którym mkniemy w noc i dzień do końca trasy. W piątkowy wieczór trafiamy na jedyny chyba pusty. Rozsiadamy się wygodnie przy otwartych całkowicie oknach. Pamiętam nasze roześmiane twarze, włosy łapiące nocny wiatr, światła, głos miasta i dzwonki tramwaju. A miasto żyje do późna, chociaż akurat na naszej trasie życie nocne i jedzenie zamierają przed północą. Sen ogarnia te odrapane domostwa i podwórka pełne reprezentacyjnie suszących się bezwstydnie wszystkich elementów garderoby. Ta wieczorna Alfama miała niezwykle dyskretny urok i słabo oświetloną twarz, bez makijażu i retuszu, niejednokrotnie bez tynku i ulepszeń. Pierwszego, czwartkowego wieczoru i na nas spadłby senny głód, gdyby nie obficie zaopatrzona lodówka i vinho tinto przygotowane przez Mr. J.

28ka w Alfamie

Alfama po zmroku


Starym zwyczajem pierwszy wieczór to typowe herbertowskie flanowanie, to w lewą, trzecia w prawo i prosto, niby śladami knajpy kabowerdyjskiej w okolicy metra Parque, która w trzeci czwartek miesiąca ma tętnić życiem goszcząc tańczących staruszków, a wcale jej nie ma. I tak, głód narasta, a ciemność się zagęszcza, idziemy Avdenida de Liberdade dochodząc do Praça de Comercio. Rozpoznaję w tej ciemności znajomą nazwę ulicy Rua Augusta, a w ciagu kolejnych dni, już z tramwaju inne nazwy ulic pobliskich z „Nocnego pociągu do Lizbony". Jakaś okropna muzyka dobiega znad nocnego Tagu, gdzie kończy się chyba pokaz świateł okraszony bezkarnym napastowaniem elektroniką. Gasną światła i przez chwilę cały plac pogrąża się w ciemności. I ciszy.

Rua Augusta po 22ej
Tabliczka :)

W Lizbonie wędrówki per pedes średnio się sprawdzają. Spore części trasy pokonujemy pieszo, ale przeróżne wzgórza, na które ciągnę pozostałych uczestników wycieczki okazują się wysoce za wysokie i towarzystwo się szybko męczy. Po kilku dniach, gdy miasto staje się względnie oswojone i nabiera kształtów zaczyna do mnie docierać, że jego trochę smutny obraz, vide odrapane kamieniczki, oddaje ducha kraju i mieszkańców. Może tak wygląda potargana portugalska dusza? W mieście uważnie widać jakiś upadek, zaniedbanie i poważny brak inwestycji. Rusztowania nie są częstym widokiem, raczej jakieś remonty wnętrz. Lokalsi, których obserwujemy po obu stronach rzeki, średnia wieku na oko 55, rozmawiają raczej cicho i bez emocji, zupełnie jakby latynoski duch ulatniał się nocami przez szeroko otwarte okiennice. Uciekając od turystów tradycyjnie okupujących centrum wędrujemy zaułkami Bairo Alto, potem Baixa Chiado. Pierwszy dzień spędzamy po drugiej stronie Tagu,  gdzie jemy niesmaczny, słony lunch (bacalhau no forno), ale za to z dobrym vinho verde. Potem idziemy jak w letargu pod ogromną, z daleka, figurę Cristo Rei

28ka za dnia
Alfama znad Tagu

W drodze do Cacilhas 'zwykłym promem pasażerskim', na inny bym nie wsiadła 
Cristo Rei - mierzący ok. 100 metrów postawiony w 1959 roku 
Dwukilometrowy most 25 kwietnia a la Golden Gate

Któregoś wieczoru schodząc z Bairo Alto w podziemiach chodnika, w zasadzie piwnicy, widzimy siedzących gęsto ludzi w maleńkiej restauracji. Też tak chcemy, bo miejsce nie przypomina wykwintnego lokalu dla reszty świata szturmującej to miasto. Na stolik trzeba czekać pół godziny, reklama sama w sobie. Trafiamy tam, na Rue Paz, nazajutrz, trochę przypadkiem. Jedzenie jest przepyszne i za grosze. Najlepszy bolinhos de bacalhau! Za sąsiadów mamy pracujących w okolicy, ponownie starszych, Lizbończyków, którzy akurat wyszli na lunch.


Rua Paz. Polecam o każdej porze
I jeszcze słowo o Sintrze, do której wyruszamy z kolejowego dworca Rossio o przepięknych kamiennych drzwiach w kształcie podkowy z małą rzeźbą młodego króla Dom Sebastião. Urocze miasteczko, w sobotnie popołudnie w zasadzie wypełnione jest wysypującymi sie z pociągów przybyszami z Lizbony. Z częścią z nich spotykamy się pewnie na szlaku wiodącym do zamku Maurów. Droga stroma i wymagająca, zwłaszcza, że słońce w pełni, wije się wsród drzew i kamieni. Wejście i zejście zabiera jakieś 3 godziny. Drugą połowę dnia spędzamy w trasie. Najpierw na Cabo da Roca, gdzie wieje niemiłosiernie, bo dalej już tylko Atlantyk rozciągnięty jak bezkresna bladoniebiesko mglista chmura. Wielka woda dzieląca dwa światy niejednej osoby. Piękny widok i jedno z tych miejsc, z których żal odjeżdżać. Jednak sąsiedztwo wody i zielonych wzgórz pociąga bardziej niż jakiekolwiek twory rąk ludzkich. Odwiedzamy jeszcze plażę w Cascais, pojawiającego się w Casino Royale (pamiątka po szpiegowskich latach Iana Fleminga) i pielgrzymujemy do Boca de Inferno - wrota piekieł, pełnego ciekawskich turystów raczej niż bywalców piekła. 

Neomanuelińska fasada stacji kolejowej Rossio 

Dom Sebastião 
Rossio nocą
Już ze stacji takie widoki
In vinho veritas, Shakespeare way!

Azulejos inaczej, Sintra way
Sintry brzydkie piękno 

Im wyżej, tym bardziej chcę się tam dostać albo the higher, the merrier ;)

Wszechobecna fantazja 

Śladami Lorda Byrona w Sintrze. Niezaplanowane...

Widok z Castelo dos Mouros na Castelo Pena

Cabo da Roca

Cabo da Roca
Cascais Praia da Ribeira
Cascais Marina
Cascais Farol de Santa Marta
W drodze do Bocca de Inferno

Praia de Duquesa 

W niedzielę udajemy się do ambasady polskiej na głosowanie. Wysiadamy z autobusu razem z dwiema dziewczynami, które również w tym samym kierunku. Przyjechały na Erazmusa z Krakowa. Dostajemy kilka wskazówek oraz zapewnienie, że warto postać w kolejce po legendarne Pasteis de Belem. Po spełnieniu obywatelskiego obowiązku udajemy się do Tore de Belém, mijamy Pomnik Odkrywców, wstępujemy na chwilę do kościoła przy Klasztorze Hieronimitów (gdzie podpisano rewolucyjny Traktat Lizboński) i pędzimy do Muzeum Sztuki Dawnej (NMAA). Docieramy mocno spóźnione, wysiadając na długo oczekiwanej przeze mnie Avenida de 24 Julho, czyli 24 lipca :) . W 40 minut oglądamy kolekcję malarstwa europejskiego. Dociera do mnie jak różne jest malarstwo hiszpańskie od tego lepiej znanego włoskiego czy holenderskiego. Chociaż zbiory raczej skromne to i tak warto tam pójść poprzebywać niekoniecznie z opisywanym tu i ówdzie Boschem czy Dürerem. Te pojawiają sie dopiero na drugie danie, a apetyt nasyca się już w pierwszych pokojach wczesnego malarstwa średniowiecznego. 


Tore de Belem

Pomnik Odkrywców z odkrywcami w tle ;)

Legendarne Pasteis de Belém smakują przednio. Ciepły krem budyniowy smakuje całkiem dobrze z zimnym piwem. Wchodzę do takich miejsc raczej z ciekawości niż z prawdziwej chęci smakowania specjałów rodem z przewodnika. Znajoma Portugalka mówi, że 'na mieście' sprzedają lepsze. Szkoda, że nie podzieliła się tym newsem przed wylotem. Tak udało mi się trafić na 10 dni przed wylotem, że zaczynam projekt siedząc obok Holendra, mając na wprost Portugalki a za sobą Greczynki. Czuję trochę jakbym miała żywą mapę moich wojaży i poradniko-przewodnik w jednym. Korzystam skrzętnie. 

Jedna z wielu sal tego najbardziej oblężonego przez turystów miejsca
Ostatni wieczór spędzamy na Zamku św. Jerzego. Panorama i niebo nad Lizboną stamtąd przepiękne. Żegnamy się z wysokiego C. z miastem chowającym się w ciepłym, zachodzącym słońcu. Do następnego razu. 

Santa Luzia 







A na koniec o akcji taksówka. Okazuje się, że taxi trzeba zamawiać na chwilę przed wyjazdem. Tak mówią w serwisie jednego z operatorów. Wydaje nam się to na tyle niedorzeczne, że nie dyskutujemy dłużej przez telefon i próbujemy swoich sił na ulicy. W sensie negocjacji oczywiście. Jest godzina 22, pech chce, że z Largo da Graça wyjechały wszystkie. Zaglądamy do restauracji, w której poprzedniego wieczoru jadłyśmy kolację (pyszna dorada, wraz z karafką Sangrii). Po chwili na ulicy taka oto sytuacja: nie rozumiemy się w żadnym z języków, ale zza lady wypadają za nami na chodnik dwie osoby - kucharze, dyskutują chwilę o taksówce, pokazując nam na pustą przystań. Samochodu z górnym światełkiem jak na lekarstwo. Za chwilę problem przenosi się do wewnątrz, proszą kelnera. Razem z  nami sześć osób na zewnątrz. Witamy się z nim ciepło, bo pamiętamy się z wczoraj. Ten nie bacząc na nic wybiega na ulicę wołając nas za sobą. Dopada do wyrosłej jak spod ziemi taksówki i tak umawiamy się na poranny kurs. Niesamowity pokaz ludzkiej życzliwości i brawury, bez barrier. Chyba następnym razem sarkając gdzieś na powolność obsługi uwzględnię w liście ewentualnych powodów opoźnienia zangażowanie w 'misję taksówka' jakichś nieogarniętych turystek przodujacych w akcjach 'last minute'.


„Nie marnuj swojego czasu, zrób z nim cos wartościowego”. Jednak co to może znaczyć wartościowego ? Wreszcie zacząć urzeczywistniać dawno żywione pragnienia. Dostrzec pomyłkę w założeniu, że potem będzie jeszcze na to czas. Memento jako narzędzie w walce przeciw wygodzie, samooszukiwaniu się i lękowi, który wiąże się z konieczną przemianą. Wybrać się w wymarzoną podróż, nauczyć się jeszcze jednego języka, przeczytać te książki, kupić sobie taką biżuterię, spędzić noc w tym słynnym hotelu. Nie minąć sie z samym sobą."
Nocny pociąg do Lizbony

8 komentarzy:

  1. Koniecznie wrócę do twojego wpisu przed samym wylotem do Lizbony, dokąd lecę via Londyn:) Też czytałam portugalskie szkice, też (jak już wiesz) Nocny pociąg, a przede mną Kydryńskiego muzyczne odkrywanie Lizbony. Pozdrawiam z Gdańska (polskiego Amsterdamu w skali mikro)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawa jestem jak Ci sie spodoba klimat Lizbony. Cos mi sie wydaje, ze im bardziej melancholijna natura, tym wieksze sprzezenie z miastem. Jesli 'via Londyn' da Ci chwile na pobieganie 'po miescie' I nastapi to w niedalekiej przyszlosci jest szansa na przygotowanie bazy pod porzadne zderzenie z portugalskim kontrastem oraz na wytchnienie po 'polskiej fali upalow'. Matko boska, nie sadzilam, ze kiedykolwiek to stwierdzenie zmaterializuje sie i to w skali kraju. Czyli skali makro :)

      Usuń
  2. Zajrzałem tu z pewnym opóźnieniem. Podczas czytania na Twoje wrażenia z Lizbony automatycznie nakładałem swoje, nie tak odległe. Wyszło, że jestem w zwiedzaniu bardziej uporządkowany, Ty masz za to wiatr we włosach :) Piękna relacja z pięknego miejsca. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chaos to chyba dobre słowo, moze bardziej w czasie pisania dosyć długo 'po', bo na gorąco byłaby to zuplenie inna relacja. Jest szansa, ze mogłaby mieć ręce i nogi, ale porządek wyklucza wiatr, stąd umiłowanie do rozgardiaszu :) pozdrowienia dla sąsiedzkiej wyspy

      Usuń
  3. To juz drugi post o Lizbonie na jaki natykam sie w tym tygodniu, znowu bardzo chce mi sie podreptac w gore i w dol po Lizbonie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, też tak miałam po napisaniu tej lizbońskiej notki. Znak to, że Lisbon is calling:) Dziękuję za odwiedziny i pozdrawiam sąsiedzkie Luton :)

      Usuń
  4. Dwa kapitalne cytaty spinające całość jak klamra, atmosfera Lizbony tak oddana, że choć nigdy tam nie byłem, niemal odczuwałem ten nocny, cieply wiatr w tramwaju z otwartymi oknami... Dla mnie wpis ma też swoje drugie dno😊 a wszystko przez wspomnienie Drogi widzianej z lotu. Wspominasz o Niej na początku, by później, na końcu przywołać przepiękny cytat o urzeczywistnianiu dawno żywionych pragnień. Droga jest moim pragnieniem, czuję jak te wszystkie moje lokalne drogi ku Niej zmierzają. Kolejny piękny, szarpiący czułe struny mej osobowości, wzbudzający pragnienia wpis. Dziekuję ślicznie 😊 a wspomniane książka i film już oczekują w kolejce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo proszę :) to miasto, do którego trzeba koniecznie zaglądać. Wszelkie lektury dodatkowe wskazane, ale to też dodatkowa wiedza. Miasto smakuje tak czy inaczej, albo na świeżo, albo na szlaku śladami śladów. Teraz bym dodała pewnie inny cytat niż ten najniższy, ale to nierozminięcie się z samym sobą jest wciąż blisko serca. Dziękuję za wizytę i pozdrawiam z Londynu :)

      Usuń