piątek, 10 stycznia 2020

Prawie solo w Seulu I

Sięgam pamięcią do momentu, w którym dowiedziałam się o wyjeździe do Korei Południowej. "Mam dużżżo czasu żeby poczytać, zebrać informacje, przygotować się itd. I nim się obejrzałam do wylotu został jeden dzień i pięć kolejnych w Seulu.


W drodze z lotniska podglądam miasto rozciągnięte aż po stromy horyzont.  Na pewno nie uda mi się go przejść. Pochodzić po nim w satysfakcjonujący sposób. Mimo głównie szarego nieba, nagłych opadów, mój apetyt na nowe nie zostaje umniejszony. Oczywiście, pięć pałaców królewskich jest wartych odwiedzin, warto także podarować Korei trochę swego czasu przed przyjazdem, w  przeciwnym wypadku czeka nas zbyt szybka, płytka lekcja historii i stosunków międzynarodowych. Kilka dni w mieście, spędzonych w przestrzeniach miejsko-muzealno-pałacowych mogą dać pewien klimat historyczny, ale i pozwolić poczuć tę specyficzną mieszankę w atmosferze Seulu dziś.

Spacer po Seulu rozpoczynam od odwiedzin Pałacu Deoksugung. To najmniejszy z pałaców, ale dogodnie położony (najbliższa stacja metra to City Hall, wyjście nr 2, linia 1) i jak się okazuje, niepopularny wśród turystów, przynajmniej przed południem. Obsługa w kasie sugeruje żebym poczekała na oprowadzanie w j. angielskim przez przewodnika. Korzystam i jestem jedyną osoba biorącą udział w tej mini wycieczce po miejscu, które w symboliczny sposób łączy początek i koniec dynastii Joseon. Od razu uderza zgrzyta mnie ten znany z innych miast kontrast niskich budynków pałacowych na  tle panoramy drapaczy chmur. Ile kontrastów tyle miast w mieście. 

Brama Daehanmum, wejście na teren Pałacu 



Czekam przechadzając się po pobliskim ogrodzie. Stawiam się w umówione miejsce jako jedyna turystka. Mimo tego, pani przewodnik kroczy przodem i przez mały głośnik monotonnie opowiada o wojnach, pożarach, przebudowach i powrotach. Mimo, że rezydencja ta wiąże swoje powstaniem z początkiem dynastii Joseon, czyli rokiem 1392, to w użytek rodziny królewskiej weszła w 1592 roku, gdy w wyniku japońskiej inwazji i zniszczenia pozostałych pałaców, dał schronienie królowi Seonjo otrzymawszy nazwę Tymczasowego Pałacu Jeongneung-dong (którą w 1611 zmieniono na Pałac Gyeongungung). W 1608 roku, król Seonjo zmarł w jednym z budynków kompleksu - budynku Seogeodang. Dziś to drewniany, niepozorny dwupiętrowy domek, niewyróżniający się wśród innych na terenie tego pałacowego kompleksu. W 1611 r. książę Gwanghae zostaje koronowany w budynku Jeukjodang po czym przenosi się do właśnie ukończonego Pałacu Changdeokgung, położonego o dobre 30 minut spaceru. Permanentna przeprowadzka powoduje, iż  Deoksugung pełni drugorzędną rolę aż do końca XIX wieku. Sytuacja w regionie jest w tym czasie bardzo napięta. Wygrana wojna Japonii z Chinami w kwietniu 1895 roku przesuwa Półwysep Koreański pod wpływy Japonii. W październiku 1895 spiskowcy japońscy mordują  królową Mee, późniejszą cesarzową Myeongseong, żonę 26. monarchay dynastii Joseon, króla Gojonga.


W lutym 1896 król Gojong przebrany za kobietę salwuje się ucieczką i znajduje schronienie w siedzibie poselstwa rosyjskiego a następnie wprowadza się do Pałacu Gyeongungung. Następstwem ucieczki są rewolucyjne zmiany jakie w ciągu kolejnej dekady zachodzą na terenie całego kompleksu pałacowego. 16 sierpnia 1897 roku król Gojong ogłasza utworzenie Cesarstwa Koreańskiego a 58. dni później, 12 października siebie cesarzem i przystępuje do rozbudowy swej imperialnej siedziby dynamicznie łącząc drewnianą tradycję wschodu z zachodnią betonową nowoczesnością.  

Obecna nazwa Pałacu została mu nadana przez króla syna cesarza Gojonga, w 1907 roku. W latach 30. kompleks pałacowy został ograbiony z 2/3 swego pierwotnego terenu. 


Największe wrażenie zrobił na mnie budynek Jungwajeon, odbudowany w 1906 roku. Dziś wchodzi się na jego dziedziniec przez Junghwajeon Hall. W tle, na ścianie za tronem widnieje kojarzący się w jakiś sposób z obecną flagą Korei obraz wszechświata - Irwoloakdo przedstawiający słońce i księżyc (cesarza/cesarzową), pięć wzgórz i ocean (świat), symbolizujące duchowość drzewa sosnowe oraz wodospady, czyli świat pod władzą cesarza.




Charakterystyczne wzory Dancheong. Widoczne wizerunki smoka symbolizują cesarza













Trzypiętrowy budynek Seokjojeon Hall trochę nie pozwala by kojarzyć go z siedzibą cesarza Korei, nawet tego pozbawionego władzy, bo budynek został ukończony w roku 1910. Zbudowany w stylu neoklasycystycznym Europejczykowi kojarzy się raczej z budynkiem muzeum malarstwa. Dziś mieści się tam Muzeum Historyczne Cesarstwa Koreańskiego.

W 1905 roku kraj został protektoratem japońskim.  Król Gojong abdykował w 1907 roku, po krótkich rządach jego syna, cesarza Sunjonga, w sierpniu 1910 roku podpisano traktat o aneksji Korei przez Japonię. Tym samym zakończyła się era panowania dynastii Joseong. 



Budynek Seokjojeon Hall 


Część po lewej, Junmyeongdang, służył jako żłobek urodzonej w 1912 roku Deokhye, ostatniej księżniczki Korei


Jeonggwanheon Hall, piękny, ażurowy pawilon został pomyślany jako miejsce spotkań dyplomatów przy obowiązkowej kawie. Tradycja głosi, iż pokochał smak kawy podczas pobytu w poselstwie rosyjskim

Pani przewodnik recytuje historie i  ciekawostki dotyczące mijanych budynków po czym z półuśmiechem przebiegłego sprzedawcy przypomina zachęcająco, że wkrótce rozpocznie się zmiana warty przed głównym wejściem. Czas się rozstać. Bardzo lubię oglądać takie roszady, i po  podobnym sympatycznym doświadczeniu, choćby w Atenach ustawiam się w tłumie oczekujących na nadejście. Coraz donośniejsze odgłosy uderzeń w bęben zwiastują nadejście. Kolorowy orszak przybliża się ,wykonując manewry przejścia, wymian i prezentacji. Po kilku minutach przerwy na zrobienie zdjęć z członkami gwardii, kolorowy pochód odchodzi przy jednostajnych uderzeniach bębna. 









Wychodzę z pałacowego parku na ruchliwą ulicę. Jedynym interesującym punktem w okolicy jest  ratusz miejski położony jakieś 50 metrów od bram Pałacu Deoksung. Jeszcze nie teraz. Masywna, jasna bryła art deco zdaje się być wciśnięta w szklane podniebienie rozwartej nad nią paszczy.  Nie mam ochoty na przedwczesne pożarcie przez ruch, tłum i pośpiech. Brak wzywających do spotkania wież katedr, do których zazwyczaj pielgrzymuję per pedes w miastach dla mnie nowych (też i tych starych) powoduje, że obieram azymut na położone dosyć blisko wzgórze. Po drodze mijam budynki muzeów, ambasad i rządowych ministerstw. Środkiem wielopasmowej ulicy biegnie deptak, a na nim dokładnie to, co powinno się znaleźć w sercu metropolii, czyli turyści, fontanny, stacjonarne demonstracje, policjanci oraz obojętne na wszytko dookoła cokoły z olbrzymimi postaciami lokalnych wielkich. Na oko amatora to król i dowódca. W istocie są to: pomnik króla Sejonga oraz admirała Yi Sun Shin.




Budynek ratusza wraz z napierającą szklaną paszczą dobudówki


Wieże wzgórz wobec braku dzwonnic katedr


Pro-amerykańskie zgromadzenie na deptaku


Pomnik admirała Yi Sun Shin



Król Sejong, XV- wieczny władca, któremu przypisuje się spory wkład w utworzenie koreańskiego alfabetu, hangeul



"Here lies Gwanghwamun Square on Sejong-ro where the ancient history of Korea still rings today. Yukjo Street - embodying the glory of kings and citizens together in the Joseon Dynasty - is being transformed into a symbolic square that signals new directions for a humane and cultural society with openness and mutual respect. The statue of King Sejong the Great, who devised the Korea alphabet Hangeul and presided over our cultural splendor, finally sits here along with that of Admiral Yi Sun-Shin. The City of Seoul hopes that this square will give unforgettable experiences to visitors who come to see and feel the magnificent and dynamic history of Seoul and dream of happiness and common prosperity in the future.
October 9, 2009 
Sehoon Oh, Mayor of Seoul"

Docieram do  największego pałacu, pałacu Gyeongbokgung, który od 1395 roku był główną siedzibą rodziny królewskiej. Ciężko uwierzyć, że do 1990 roku Pałac Gyeongbokgung i przylegające do niego budynki zniszczone w czasie japońskiej inwazji były zostawione same sobie.

Przed totalnym zniszczeniem w latach 1592-1598, w czasie swego złotego wieku, zewnętrzny mur  otaczający pałac liczył 3 km, zaś na terenie pałacu było ok. 800 budynków. Dziś budynków jest kilkanaście. Z pałacu odbudowanego w 1867 roku  pozostało zaledwie 20%. Samo położenie pałacu nie jest przypadkowe, a zaplanowane zgodnie z zasadami fen shui. Otoczenie przez góry: Bugaksan symbolizującą czarnego żółwia, Naksan symbolizującą smoka, Iwanksan symbolizującą tygrysa oraz położoną na południu górę symbolizującą czerwonego feniksa, jak i rzekę Han, niewidoczną, bo położoną hen na południu, miało zagwarantować terenowi wewnątrz idealną dynamikę i przepływ energii.

Pod bramą Gwanghwamun pozują turyści. Znaczna ich część obojga płci jest ubrana w wypożyczone kolorowe hamboki. Wyglądają pięknie przechadzając się między budynkami, mimochodem odbywam podróż w czasie. Jedynie proporcje betonu i drewna zdradzają, że jest to podróż czysto zmysłowa.

Na plac przed głównym budynkiem tronowym - Geunjeongjeon wchodzi się przez kolejne wrota. Dziś nikt ich nie strzeże, wejście na teren pałacu jest bezpłatne. Wreszcie ukazuje się majestatyczny budynek Geunjeongjeon. Dwupiętrowy, jeden ze starszych w tym kompleksie, bo odbudowany w roku 1867. To tu odbywały się ceremonie koronacji, spotkania rządzących oraz dyplomatów. Idąc wgłąb tego olbrzymiego terenu zauważam, że niższe budynki po wschodniej stronie właściwie wyglądają bardzo podobnie, choć każdy miał swoją funkcję w tej szkatułkowej kompozycji i dworskiej hierarchii. Wydają się jeszcze lśnić nowością, gdyż większość, poza Sajeongjeon, została odbudowana w latach 90., czyli ok. 30 lat temu.



Wejścia na teren pałacu strzegą dwa mityczne stworzenia, haetae, czyli jednorożce-lwy, które wedle mitologii koreańskiej miały zdolność rozróżniania między dobrem a złem, a ich milcząca obecność przy głównej bramie miała napominać rządzących przed czynieniem nieprawości






Geumcheon, most prowadzący do głównego pałacu, podobnie jak w tradycji chińskiej, jego obecność ma chronić przed złą energią




Próbując wydostać się z tłumu turystów zmierzam ku mniej obleganej części pałacu, znajdującej się u podnóża góry Bugaksan. Pod kamiennym murem stoi kilka odizolowanych budynków.  Przez labirynty wąskich korytarzy trafiam pomiędzy niskie pawilony.  Jedynie tablica informacyjna zdradza, że w jednym z nich - Hyangwonjeong została zamordowana królowa Myeongseong. Nie licząc wycieczki ubranych w żółte koszulki starszych Chińczyków jest tu pusto i złowrogo. Jedynie obecność gór nadaje temu miejscu dziwny spokój.



Kierując się ku wyjściu natrafiam ponownie na tłum, który masowo fotografuje pawilon na wodzie. Faktycznie, Gyeonghoeru wygląda zjawiskowo.   Od razu zwraca uwagę jego konstrukcja. Parter składający się z 48 solidnych kolumn jest praktycznie otwartym planem i stanowi nadbudowę dla właściwego piętra, do którego wiodą schodki. Mnie jednak znacznie bardziej zafascynował widok górskich wzniesień w tle i  ich odbicia w stawie Hyangwonji. 






Czas przerwać wycieczkę, spożyć spóźniony lunch. Dzięki aplikacji HappyCow trafiam do restauracji serwującej bezmięsne jedzenie. Dzień wcześniej, zaraz po przylocie będąc w lokalnym supermarkecie przekonałam się, że w tym kraju będzie nieco trudniej o komunikację po angielsku. Tę werbalną i tę pasywną. W zasadzie nie znalazłam informacji w j. angielskim na opakowaniach etc. Podobnie było podczas poszukiwania restauracji,  w której znajdę kolację. 

W Azji pewnikiem jest stołowanie się u buddystów. I nie inaczej jest w Korei, gdzie mogę bez obaw zamówić co chcę. Odnowiona i najedzona wracam do eksploracji atrakcji głównego bulwaru. Zmierzam ku Narodowemu Muzeum Koreańskiej Historii Współczesnej mijając pro-amerykańskie wystąpienie tuż nieopodal pomnika króla Sejonga. Amerykańska ambasada znajduje się po przeciwnej stronie ulicy, zaraz obok budynku muzeum. Z przedpołudnia spędzonego w Korei sprzed wieków momentalnie zostaję przeniesiona w cyklon historii najnowszej, gdzie tak żywe są wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat - podział Korei, wojna, nieustanna obawa ataku nuklearnego ze strony Korei Północnej oraz udział Stanów Zjednoczonych w procesie rozjemczym. W muzeum zaznajamiam się z losami kraju - próbie stworzenia niezależnej republiki, utracie niepodległości, ustanowieniu Republiki Korei, wojnie koreańskiej i wreszcie o czasach pokoju i niepokoju. W tym roku Korea obchodzi 100. lecie ruchu niepodległościowego. Zagadkowa śmierć cesarza  Gojonga 21 stycznia 1919 roku, który podobno został otruty przez Japończyków, przyczyniła się do wysunięcia żądań niepodległości w dniu 1 marca 1919 roku. Ruch 1 marca, krwawo stłumiony przez Japończyków jest nadal żywo upamiętniany celebrowany.  Gdy tak przechodzę między oknami wystawowymi podchodzi bliżej inny oglądający i cichym głosem patrząc jednocześnie przed siebie pyta skąd jestem. Z Polski?- powtarza nagle uradowany. I tu następuje ciąg równoważników, nazwy polskich miast, w których zakładam ten pan był. Oczywiście pojawia się wątek futbolowy. Pada nazwisko Lewandowski. Po czym dodaje zadowolony - dziękuję, że odwiedzasz mój kraj. I szybko odchodzi. 
Jeszcze przed zapadnięciem zmroku odwiedzam ponad 90. letni ratusz miejski,a w nim kilka pięter biblioteki oraz wystawę poświęconą historii budynku i jego odbudowy. Uwielbiam widok książek w nagromadzeniu bibliotecznym lub księgarskim. 









Dzień 2 

Jest zdecydowanie cieplej, ale niebo nadal odziane na cebulkę. Postanawiam rozpocząć eksplorację od wizyty w Stacji Kultury Seoul 284 i stamtąd dać się poprowadzić miastu. Budynek dawnej stacji kolejowej, w której można rozpoznać pierwowzór - stację w Lucernie jest obecnie przestrzenią wystawową. Wielkie żółte bannery oznajmiają, iż jeszcze do Maja 2020 można oglądać wystawę o strefie zdemilitaryzowanej (Real DMZ Project). Poruszająca i uderzająca. Uświadomiłam sobie, że właściwie od przyjazdu temat podziału Korei jest stale gdzieś zawieszony w tym kraju, mimo, iż nie czytam po koreańsku to nietrudno zauważyć odniesienia widoczne choćby w szczątkowych angielskich napisach, skrótach. Pomyślałam, że obcokrajowiec w Warszawie może poczuć to samo przechodząc koło miejsc upamiętniających choćby II wojnę światową. 
Zaraz nieopodal stacji  jest ścieżka przecinająca ogromne ulice. Wspinam się po krętych schodkach by znaleźć się na koreańskim High Lane, czyli parku, Seoullo. Okazuje się, że początek lata przywitał mnie m.in różanym ogrodem  wielu egzotycznych odmian oraz ochłodą mgiełki rozpylanej wprost na zmęczonych temperaturą przechodniów. Gdzieś w oddali miga do mnie maszt na górze Naksan. Zmierzam tam wzdłuż murów miejskich podążając za parą starszych ludzi. Droga dosyć stroma, w zasadzie to głównie pustawe,  betonowe lub drewniane schodki. Widok ze szczytu odkrywa ogrom tego miasta, które w zasadzie się nie kończy. Nie zostaję długo, bo akurat odbywa się pokaz tańców, skupiając uwagę całkiem sporej grupy turystów, których w regularnych odstępach dowozi i odwozi kolejka. 












Potrzeba zjedzenia gna mnie (piechotką a jakże) spory kawałek dalej aż do buddyjskiej jadłodajni Jogyesa Seungso. System zakupu specjalnego karnetu na wybrany posiłek jest nieco skomplikowany, bo należy się udać do budynku znajdującego się na wprost kantyny. Obcokrajowiec podczas takiej procedury kupuje obietnicę i komfort, tego że a) ta karteczka w obcym języku jest tym, czym pierwotnie miała być oraz b) każda potrawa jest na pewno bezmięsna, chociaż jeszcze nie wiadomo czy zjadliwa.  Stamtąd już kilka kroków do głównej świątyni buddyjskiej w Seulu, chociaż wcale nie zapowiada się, bo wokół widać biurowce ,między które wciśnięte są budynki świątyni Jogyesa. Sama świątynia jest stosunkowo "nowa" bo z 1938 roku, chociaż sam budynek przeniesiono z innej Prowincji Jeolla. Jak to często bywa i tym razem poszukiwanie toalety zaprowadziło mnie do Centrum Historii Koreańskiego Buddyzmu i pustego budynku muzeum buddyzmu. Siadam niedaleko 450-letnigo drzewa "pagoda tree" i obserwuję przez długie chwile ludzi. Głównie starsi,  pojawiają się na dziedzińcu, bardzo wolno kłaniają się, po czym zdejmują buty i wchodzą do środka. Wychodzą, ponownie się kłaniają, podchodzą bliżej dziesięciopiętrowej stupy, modlą się chwilę i znikają. 









Nagle przypominam sobie o czasie i zaczynam zmierzać ku Namdaemun  Market. Jednakże droga tak pięknie (z)wiedzie mnie przez Cheonggycheon stream, czyli pasaż i strumyczek przecinający centrum Seulu. Przez kilka dekad był zabetonowany, a nad nim przebiegała droga szybkiego ruchu. Jednakże od 2005 roku ta część miasta należy do pieszych. 






Znajduję jeszcze chwilę na odnalezienie katedry Myeon-dong. Jeszcze przed przylotem do Seulu myślałam, by tam się udać głównie przez to, że na studiach miałam przyjemność być studentką ks. prof. Antoniego Kościa, werbisty, który spędził w Seulu sporą część za krótkiego życia. Zaś po powrocie do Lublina został na kilka lat duszpasterzem Koreańczyków, głównie z Daewoo, którzy akurat osiedlili się w Lublinie, ale też i tych warszawskich. Orientuję się przy okazji, że dziś jest Boże Ciało. Kościół jest cudownie wpleciony w moją pieszą trasę. Wygląda, jak na neogotycką budowlę przystało, bardzo europejsko. Co ciekawe, kościół katolicki rozpoczął działalność  misyjną w Korei dopiero w 1886 roku, w wyniku podpisania traktatu z Francją. Już w 1898 roku Seul otrzymał katedrę. W środku miła niespodzianka, bo tuż przy wejściu odnajduję tablicę z wizerunkiem Jana Pawła II wbudowaną na pamiątkę jego wizyty w czerwcu 1984 roku, podczas której dokonał pierwszej poza Rzymem kanonizacji męczenników. Wśród modlących się w ławkach dostrzegam kilka kobiet z koronkowymi chustami na głowie.




Droga dalsza to droga ku morzu głów, centrów handlowych. Uderza zapachy palonego tłuszczu, hałas.