czwartek, 28 marca 2019

Hong Kong

Kiedy ląduję w Hong Kongu jest druga połowa stycznia 2018, temperatura wynosi ok. 18 stopni, jest, jak się później przekonam, typowo "hongkońskie" zachmurzenie. Mam za sobą ponad 14-godzinny lot, kilka obejrzanych filmów oraz powracający widok niesamowitych gór Taurus w Turcji, wysp Vietnamu i niezwykłej panoramy Hong Kongu. Mam 10 dni na eksplorację tego niebywałego miejsca. Już w drodze z lotniska podglądam osiedla - ściany klockowatych, gęstych bloków to znów wzniesień, i ponownie niekończących się pasm wieżowców. Prawdziwy betonowo-szklany las.

Szybko przekonuję się, że przemierzanie HK z perspektywy pieszego polega w jakiejś części na zgodzie na zmaganie się ze schodami wszelkiej maści, zwłaszcza jeśli lubimy chodzić na skróty. Kolejnym zderzeniem każdego przybysza, zwłaszcza z europejskiej części świata, jest osobny świat kuchni azjatyckiej. Zupa a la płatki owsiane z rybą jest, myślę, dobrym testem mojej tolerancji i potrzeby doświadczeń kulinarnych.

Pierwsze starcie z miastem to dzielnica Tsim Sha Tsui (metro, niezawodne MTR, o tej samej nazwie) pełne neonów znanych marek, ludzi  i  samochodów. Stamtąd już blisko do najbardziej turystycznego miejsca - Alei Gwiazd skąd najlepiej widać panoramę Hong Kong Island ze wzgórzem Victorii w tle. Nagle do uszu dociera rozmowa po polsku. Był to jedyny polski akcent w mieście.

Przyglądam się temu fascynującemu miastu i jego niezwykłej historii, widocznym problemom z przeludnieniem i horrendalnymi cenami nieruchomości, konsumpcjonizmowi, kultowi marki i potrzebie posiadania gadżetów. Kontrast biedy i bogactwa.

Chociaż udało mi się odwiedzić i po trosze też poznać wszystkie części miasta, najbardziej do serca i gustu przypadła mi okolica Stanley na Hong Kong Island - oddalona dobre 30 min autobusem od Causeway Bay dawna wioska rybacka, teraz dosyć turystyczne miejsce oraz Sai Kung we wschodniej części Nowych Terytoriów, powolna, dosyć pusta, pełna rybnych restauracji i łodzi docierających do okolicznych plaż.  To miejsca nieco ustronne, puste oraz przestronne. Wspaniałe punkty wypadowe na eksplorację i trekking, zwłaszcza w miesiącach listopad-marzec.kuchni azjatyckiej. Zupa a la płatki owsiane z rybą (congi) jest, myślę, dobrym testem mojej tolerancji i potrzeby doświadczeń kulinarnych.
Pierwsze starcie z miastem to dzielnica Tsim Sha Tsui (metro, niezawodne MTR, o tej samej nazwie) pełne szyldów znanych marek, neonów, ludzi  i  samochodów. Stamtąd już blisko do najbardziej turystycznego miejsca - Alei Gwiazd skąd najlepiej widać panoramę Hong Kong Island ze wzgórzem Victorii w tle. Nagle do uszu dociera rozmowa po polsku. Był to jedyny polski akcent w mieście.
Przyglądam się temu fascynującemu miastu i jego niezwykłej historii, widocznym problemom z przeludnieniem i horrendalnymi cenami nieruchomości, konsumpcjonizmowi, kultowi marki i potrzebie posiadania gadżetów. Kontrast biedy i bogactwa.

Chociaż udało mi się odwiedzić i po trosze też poznać wszystkie pięć części miasta, najbardziej do serca i gustu przypadła mi wtedy okolica Stanley na Hong Kong Island - oddalona dobre 30 min autobusem od Causeway Bay, kiedyś wioska rybacka, teraz dosyć turystyczne miejsce oraz Tai Koo we wschodniej części Nowych Terytoriów, powolna, dosyć pusta, pełna rybnych restauracji i łodzi docierających do okolicznych plaż.  To miejsca nieco ustronne, puste oraz przestronne. Wspaniałe punkty wypadowe na eksplorację i trekking, zwłaszcza w miesiącach listopad-marzec.






Ja rozpoczęłam poznawanie miasta od wizyt w punktach widokowych. Udało mi się dostać do dwóch najłatwiej dostępnych położonych na Hong Kong Island: Central Plaza z tarasem widokowym na 46. piętrze i widokiem 360 stopni. Szybki dostęp na Star Ferry i na metro Wan Chai.  Na marginesie dodam, że przejścia podziemne to drugie, tunelowe oblicze Hong Kongu.
Drugie miejsce to okolica metra Hong Kong wieża Two IFC Hong Kong Monetary Authority, za okazaniem dokumentu tożsamości (może być pdf paszportu) pozwalają na wjazd na 55. piętro skąd, jeśli akurat jest dobra widoczność, jest widok na Hong Kong kontynentalny :). Przy okazji można zobaczyć wystawę poświęconą .... pieniądzom w Hong Kongu, gdzie co ciekawe prawo do jego emitowania ma kilka banków.





Osobnym tematem są tramwaje. To znaczy tramwaj, przypominający foremne pudełko od zapałek budzi ciekawość i chęć przejażdżki. Na linii wschód-zachód w nieco ponad półtorej godziny można  z frontu górnego pokładu chłonąć miasto, ulice. Przemierzyłam tę około półtoragodzinną trasę  z Kennedy Town aż do samego końca i z chęcią powtórzę.


Na Wzgórze Victorii po prostu trzeba się wybrać. Jeśli nie osobiście to nasze oczy powędrują w stronę Hong Kong Island, gdy znajdziemy się na południowym krańcu Kowloon, przy Tsim Tsa Tsui staniemy na wprost jednej z najpiękniejszych miejskich panoram gdzie morze i góry mieszczą się w jednym kadrze. Wyjazd za miasto, np na wyspę Lantau w drodze do najczęściej odwiedzanej wioski rybackiej Tai O przyniesie więcej takich spotkań zielono niebieskich przestrzeni, których przesyt wreszcie nie drażni ani nie szokuje. Weekendowy trekking to wspaniała opcja po szybkim nasyceniu się Hong Kongiem w wydaniu miejskim i gęstym. Warto zrobić research, bo w wiele miejsc trzeba dojechać sporo wcześniej by zdążyć na ostatni prom, łódkę lub kolejkę linową.