Rotterdam kojarzył mi się zawsze z miastem z planszy gry Eurobiznes. Prawie totalnie zniszczony podczas wojny, jawił się jako miejsce dalekie od idealnego celu podróży. Nie przepadam za miastami wysokich szklanych wież, tych betonowych, bezdusznych dżungli bez drzew.
kilka słów, dźwięków, złapanych kadrów i kłębiaste chmury stanów (ducha) :) zapraszam do wędrówki moimi śladami z kubkiem kawy w ręku "Wydaje się, że w mózgu istnieje całkiem szczególny obszar, który można by nazwać poetycką pamięcią i który rejestruje to, co nas urzekło, wzruszyło, co dało piękno naszemu życiu." Milan Kundera
poniedziałek, 18 maja 2015
czwartek, 14 maja 2015
O niebie nad Holandią i tym, czym byłby świat bez ram
Wspominać znaczy ożywiać, uobecniać. Nadawanie myślom kształtu słów nie jest łatwe, gdy te jeszcze żyją gdzieś wewnątrz, obracają i formują obrazy z emocji zupełnie jakby były w okresie przejściowym, nie całkiem zdolne do samodzielnej egzystencji, trwające gdzieś między 'ustami a brzegiem pucharu' :)
Podobnie mam z opisaniem wyjazdu do Holandii. Kraj z pozoru łatwy do etykietkowania banalnymi kluczami skojarzeń. Wiatraki, tulipany, kolor pomarańczowy, kanały, sery i wafle... Tak powszechnie i skrótowo myśli się o ojczyźnie malarzy flamandzkich, o terenie nadmorskim, niskim, płaskim i zielonym. Jadąc, poniekąd śladami Herberta, ale głównie szlakiem obrazów, przed którymi chciałam choćby przystanąć, gdy te być może przemówią do mnie, jeszcze przed lądowaniem, zastanawiałam się, czy spotkam światło znane z płócien, i czy szybko zmieniające się tło i chmury kłębiaste bedą choć trochę bliskie ich opisom zapisanym gdzieś w mej marnej fotograficznej pamięci przypominającej bardziej zamazane impresje panteisty.
Przezornie, niczym niewierny Tomasz, przyjęłam postawę duszy powątpiewającej w prawdę nienamacalną - 'nie uwierzę dopóki nie zobaczę'. Objawienie przyszło przez zmysły, zostawiając rozum w pozycji pochylonego w pokorze, niegodnego zwyczajnego piękna rzeczy niepojętych.
Tamte, pierwsze chwile na holenderskiej ziemi przyniosły natychmiastową, niewymuszoną odpowiedź, że 'tu jest tak naprawdę, jak na szesnastowiecznych obrazach Dawnych Mistrzów, gdzie tłem scen zwykłego życia bez pośpiechu bywa niebo tak wielu barw i wymiarów'.
Przełom kwietnia i maja z tulipanem w tle
Zamykam kolejny miesiąc z myślą 'już!? Kiedy to minęło?'. Co mnie ominęło, co przybyło, z czym się rozstałam, co dałam. Pełnia wiosny. Momenty, kadry, fragmenty rzeczywistości. Miesiąc, w którym nawet Syzyf poczułby jakąś zmianę. Oddech. Zaczerpnięcie spokoju. I choć toczony głaz równie ciężki, to droga dużo lżejsza.
W drodze do kraju miłośników wszelkich kolorowych roślin ciętych mam chwilę na ogarnięcie minionego czasu i może jakąś zgrabną pointę. Trzygodzinne opóźnienie lotu nie zdołało zburzyć nowo nabytej równowagi. Ta poddaje się jedynie rzeczom małym, niedocenionym, ale uwierającym niczym szkaradny żółty but ;). Jak wiadomo, małemu nie trudno wcisnąć się tam, gdzie duży walczy o przestrzeń. Więcej światła, więcej przestrzeni. Oby więcej takich kwitnących kwietniów. Tymczasem wędrówki po Holandii na dłużej wypełniły przestrzeń, czas i myśli.
Subskrybuj:
Posty (Atom)