czwartek, 7 września 2023

Kōyasan jesiennego dnia

Ko­niec po­dró­ży -
Cią­gle żyję tu - tu,
Tego je­sien­ne­go wie­czo­ra.

Matsuo Bashō









Maleńka, dwuperonowa stacja Kudoyama w prowincji Wakayama otwiera szlak pielgrzymkowy Kōyasan chōishi-michi. Zaraz przy stacji znajduje się tablica informacyjna z mapą opisującą trasę. Kilkunastominutowa droga przez pustawe miasteczko prowadzi ku świątyni Jison-in. To tu, wedle przekazu, zatrzymała się i zmarła matka buddyjskiego mnicha - Kōbō Daishi, Kūkai, założyciela odłamu shingon. 1200 lat temu Kūkai schodził do niej dziewięć razy w miesiącu, stąd nazwa miejscowości "Kudoyama" - "góra dziewięciu razów". Kobiety nie miały wstępu na świętą górę Koyasan aż do 1872 roku, czyli do restauracji dynastii Meiji. 

Drewniany Miroku-do Hall, największy na terenie świątyni budynek został postawiony dla uczczenia pamięci matki. Dziś Jison-in nazywany jest świątynią kobiet (Nyonin Koya). Pierwsze co rzuca się w oczy każdemu przybyszowi to ściany pokryte wizerunkami kobiecych piersi oraz przypiętymi do ściany karteczkami z wypisanymi prośbami o zdrowie i pomoc w chorobie. 




Zagadnięty w okienku informacji świątyni mnich wręczył mi mapę górskiej trasy, mimo, że pytałam o sprawy bardziej przyziemne. Szlak pielgrzymkowy otwierają strome schody prowadzące ku bramie tori. Dalej droga wznosi się ponad pobliskie sady ukazując panoramicznie piękno okolicy.







Przejście szlakiem trwało trochę ponad 5 i pół godziny. W rzeczywistości była to droga przez nieskończoność lasu, z którego nocami nie mogłam wyjść już po powrocie z Japonii, śniąc o nim przez następny tydzień.  Stopień urzeczenia przekraczał mnogość wrażeń, dla których podróżuję. Krótkich zachłyśnięć zaksięgowanych gdzieś w pamięci. Tych zobaczonych i tych przeżytych. Wszystko było tam znajome i nieznajome jednocześnie, zupełnie jak odbicie w studni. Światło i mrok leśnego wnętrza. Radość i trwoga. Zachwyt i zniecierpliwienie. Rozstaje, przystanki, tarcia. Dyskretne, kilkusetletnie znaki choishi odmierzające dystans zapewniają, że jest się na właściwej ścieżce. Jeszcze droga przed tobą.  Kompletna esencja istnienia ze swymi stromymi podejściami i równie nagłymi dolinami. Była potęga żywiołów. Pory dnia i pory roku wtłoczone w niezwykły i uroczysty rytm natury. Drzewa płynnie rozpinały się w strzeliste wieże katedr, przechodząc z lasu bambusowego to w sosnowy, to wąwozem w cedrowe korytarze i labirynty tak gęste jak drewniane półki pełne jednakich grzbietów woluminów. Las pachniał i przemawiał głosem ptaków, szpikiem igieł, dzwoneczkiem mknącego niczym Hermes mnicha i pozdrowieniem mijanych nielicznych, idących w przeciwnym kierunku wędrowców. Jak na wielu innych szlakach, to jedna z niewielu okazji, gdy obcy sobie ludzie w jakimś niezwykłym poczuciu wspólnoty drogi zdobywają się na uśmiech i zajrzenie sobie w oczy.  Ulotna mowa świata. Tak wiele spotkań w tak krótkim czasie. Cóż piękniejszego niż wędrówka przez wczesnolistopadowy las, mistyczny, głęboki i gęsty od myśli. 




Droga była mocno nierówna, zarówno pod względem terenu jak i wysiłku jakiego wymagały poszczególne odcinki symbolicznie podzielone punktami, przy których można było przysiąść i odetchnąć. Ostatni, kiedy szlak przecina szosa i obrzeża wioski Yatate prowadzi w zupełnie inny las. Pełen podejść i zakrętów. Las stał się rzadszy, przestronny, odsłaniał omszałe skały i poturbowane drzewa.  Te z wyrwanymi  korzeniami, opadłe z sił wciąż opierają się na innych. Zdają się cierpieć w ludzki niemal sposób odsłaniając złamania i blizny lub pieczary z rozczochranych, umorusanych  ziemią krzaków. Spustoszenia ubiegłorocznego tajfunu. Szkód nie usunięto oczyszczono szlak jedynie tak, by można było przejść. Od tego miejsca co jakiś czas pojawiają się znaki ostrzegające przed obecnością niedźwiedzi. Bezpieczna ręka lasu prowadzi krętymi przełęczami.  Do spotkania  z wrotami Daimon pozostało 5.8 km, co zazwyczaj  na takim terenie czasem podwójnie potrafi wydłużyć faktyczny czas przejścia. Chwilę po 16-ej las zaczyna płonąć. Przepuszcza między ciasno upchane, cienkie konary ciepłe, czerwono-złote refleksy. Wygląda to jak gigantyczne migoczące sanktuarium z drgającą sterowaną wiatrem kotarą. Gdzieniegdzie słychać samochody, jednak nadal jestem w głębokiej leśnej dolinie. Końca drogi zdaje się nie widać. Mapa w Google wariuje kolejny raz zwiedziona podskokami leśnej drogi. Ostatnie kilkaset metrów przed wejściem na świętą górę Koyasan to niebywały zwrot. Spirala szlaku szalonym pląsem ku dolinie prowadzi w gasnący las, po czym nagle stromym skrętem zmienia zdanie i każe się wspinać po drewnianych schodach. Kilka zachłannych oddechów i następuje wynurzenie na powierzchnię, las wypuszcza mnie ku nieswoim swoim.  Stoję na wprost majestatycznych czerwonych wrót Daimon. Na szosie nieopodal wyjścia z lasu stoi kilka osób. Zwróceni plecami do wrót robią zdjęcia dolinie rzeki o relaksacyjnej Kino-kawa i ginącemu na wzgórzach horyzontu słońcu. To tam zaczęła się dzisiejsza wędrówka.  Nie wiadomo kiedy, nagle symfonia światła urywa się. Niewidoczny dyrygent krótkim ruchem batuty rozdziela niebo zostawiając górę Koya za ciemną zasłoną. Do celu wędrówki, którym jest Koyasan Guesthouse jeszcze 3.5 kilometra przez dziwnie puste miasteczko Koyasan. Niemal tyle ile do Okuno-in, symbolicznego grobu mnicha Kobu Daisi z wrót Daimon. Okazuje się, że monstrualny cmentarz znajduje się po sąsiedzku oddzielony pasmem drzew. Nocą zamiast snu przychodzi ból nóg.  Nic dziwnego. Licznik kroków odnotowuje 37 km. Zasypiam na kilka godzin trochę nieświadoma, że 3-tysięczne miasteczko Koya mieści za moją głową niemal 200 tysięcy nagrobków zapadłych w sen wieczny.








































Następnego dnia, gdy wchodzę na teren cmentarza Okunoin jest chwila po 6-ej rano. Na progu świtu, jeszcze niewyraźna, stalowa cedrowa ściana okalająca cmentarz powoli jaśnieje. Dzień wstaje także i w tym mieście umarłych. Chwilę spóźniona docieram do Torodo Hall - świątyni 10,000 lampionów. Siadam naprędce na podłodze. Przez następne 40. minut jestem świadkiem modlitwy mnichów. Jest ich sześcioro. Każdy skupiony na melorecytacji sutr. Najmłodszy wyglądem pokasłuje od czasu do czasu jak osoba, której struny głosowe są jeszcze nienawykłe do długotrwałego używania głosu. Wracam na śniadanie przez pustawy wciąż cmentarz chłonąc ciszę i spokój tego niezwykłego miejsca zatrzymanych a może urwanych w pół słów.
















“Atop the mountain, there is a wide field like one would not expect, and in the surrounding mountains, lotus flowers are abundant, so this is a suitable place to spread the word of Shingon Mikkyo.”
Kobo Daisi


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz